Pewnego dnia kierowca autobusu jak co dzień rano pojechał do pracy. Przewoził ludzi z jednego przystanku do drugiego i tak w kółko. W pewnej chwili przestały działać hamulce. Autobus jechał coraz szybciej. Kierowca nie wiedział, co robić. Ludzie zauważyli to, a kiedy zaczęli się obijać o stragany itp., zaczęli panikować. Kierowca zauważył, że na najlbliższym zakręcie jest słup. Niezbyt duży, ale gdyby w niego uderzyć, autubus by się zatrzymał. Kierowca już miał tak zrobić, gdy nagle na przeciwko słupa zauważył małego chłopca bawiącego się samochodzikiem. Kierowca nie wiedział, co robić - czy ominąć słup (a to oznaczałoby, że wszyscy w autobusie zginą), albo zatrzymać na nim autobus i poświęcić chłopca. Kierowca wybrał tą drugą opcję. Uderzył w słup, autobus się zatrzymał. Ludzie wysiedli zadowoleni, ale nagle zauważyli na przodzie autobusu wielką plamę krwi. Wszyscy po dowiedzeniu się o strasznym zajściu naskoczyli na kierowcę siedzącego nadal w autobusie:
- Coś ty zrobił, mogłeś go ominąć, ty morderco! - krzyczą ludzie.
- Nie było innego wyboru - mówi kierowca.
- Mogłeś zatrąbić!
- Był głuchy.
- Skąd wiesz?
- Bo to był mój syn...