Pasta Wiki
Advertisement
Pasta Wiki

Budzik zadzwonił, około 4.30. Miałem ochotę go wyłączyć i spać dalej, jednak wiedziałem, że czekają na mnie obowiązki. Przez całe życie byłem porządnym i sumiennym pracownikiem, nigdy nie miałem żadnego spóźnienia, więc głupio byłoby zmienić to po tylu latach. Z trudem podniosłem się z łóżka. Gdy stanąłem na nogi, od razu zakręciło mi się w głowie, jednak stałem nieruchomo – z doświadczenia wiedziałem, że za chwilę mroczki, które latały mi przed oczami znikną i będę mógł zacząć się ubierać. 

Kiedy przypadłość minęła, zacząłem się ubierać. Wciągnąłem na siebie stare, podniszczone dżinsy, pamiętające lepsze czasy. Były pełne różnokolorowych łatek, które sam sobie przyszywałem – w końcu jako wdowiec nie miałem do kogo się z tym zwrócić. Ach tak, nie przedstawiłem się. Ta pamięć...Nazywam się Zygmunt Kropiński, mam 58 lat. Z wyglądu nie różnię się zbytnio od innych starszych panów – siwawy, lekko łysiejący, pomarszczony, wychudzony. Taki jestem. 

Pracuję w firmie budowlanej. Nie jest to zbyt ciężka robota, w sam raz dla mnie, a dobrze płatna. W moim wieku każdy grosz jest na wagę złota – leki, opłacenie mieszkania, gotowanie, rachunki – wszystko kosztuje. Cieszę się, że mam na tyle siły i zdrowia, by pracować – w końcu w tych czterech ścianach oszalałbym po tygodniu. Spakowałem śniadanie, termos z herbatą i ciepły sweter do plecaka. Wziąłem z małej półeczki klucze, zgasiłem światło i wyszedłem z mieszkania. 

Mieszkałem w nie najgorszym mieszkanku – kawalerce na osiedlu pełnym matek z dziećmi. Westchnąłem, patrząc na śliczne maleństwa – zawsze chciałem być ojcem. Niestety po paru latach starań lekarz zdiagnozował u mnie bezpłodność. Musiałem pogodzić się z tym, że zostanę sam na stare lata. Na rozmyślaniach o swoim smutnym życiu, śmierci żony i samotności, jaka mi doskwierała dotarłem do wysokiego, lśniącego budynku. Nowoczesne centrum handlowe, budowane dokładnie w centrum Katowic robiło wrażenie. 

Pod drzwiami czekało już trzech moich pracowników – młodych, opalonych chłopaków, którzy zawsze drwili sobie ze mnie gdy sądzili, że nie słyszę. Mylili się. Ja zawsze słyszałem. Powitałem ich skinieniem głowy i bez słowa otworzyłem drzwi. Na piętrze 0 podzieliłem pracę – każdy z nas dostał przydział na wyłożenie łazienek na wszystkich piętrach płytkami. Materiały czekały na stanowiskach, pozostało tylko podzielić chłopaków na poszczególne piętra. 

Adriana wysłałem na poziom -1, a postanowiłem zostać na poziomie 0. Mateuszowi i Bartkowi przydzieliłem kolejno poziomy 1 i 2. Spokojnie zabrałem się do pracy. Klejenie białych płytek do szarych ścian wymagało ogromnej precyzji i skupienia. Po pięciu minutach poddałem się – rozpraszało mnie to, co słyszałem w głowie. Piętro wyżej Mateusz pomyślał „stary zgred, zawsze nas rozdzieli tak, żebyśmy nie mogli nawet otworzyć ust do siebie”. Poczułem się urażony tymi słowami. Chwyciłem młotek i wolno ruszyłem, ostrożnie stawiając kroki na niedziałających ruchomych schodach. Mdłe światło wpadające przez przeszklony dach oświetlało mi drogę. 

Zbliżałem się do niego. Słyszałem jego oddech, czułem, jak jego serce przyspieszyło gdy usłyszał kroki. Wiedziałem dokładnie, gdzie się znajduje.W pierwszej kabinie. 

Obrócił się z uśmiechem,najwyraźniej zadowolony z efektów swojej pracy. Chciał coś powiedzieć, ale ja nie chciałem słuchać. Chciałem być dobrym pracownikiem, a dopóki jego myśli mnie rozpraszały, nie potrafiłem być efektywny. Jeden cios rozłupał jego czaszkę na pół. Wypływający mózg ściekał wewnątrz białej muszli toalety. 

Jednak było coś, co mnie zaniepokoiło. Z jego ust wyrwał się krzyk, nim zginął. Słyszałem niespokojne myśli Bartka i Adriana. Zbliżali się. Czułem wibracje podłoża pod naciskiem ich kroków. Myśleli, że się skradają, jednak przede mną nikt się nie uchroni. Położył się w kącie łazienki, z młotkiem przyciśniętym do piersi i przymknął powieki. Słyszał każdy ich krok. W końcu weszli do środka. 

Krzyk, który wyrwał się z ust Adriana, był przerażający. Rzucił się do praktycznie pozbawionego głowy ciała przyjaciela i zaczął szlochać. Wiedziałem, że mój pracownik jest gotowy. Chwilę później poczułem, jak wariactwo dosięga także myśli Bartka. Wstałem i podszedłem do nich. Uśmiechnąłem się złowieszczo, wyciągnąłem zza pasa dwa scyzoryki i podałem je chłopakom. Przyjęli je, wciąż przerażeni do granic. 

- Macie pięć minut. Ten, który przyniesie mi serce rywala może się do mnie przyłączyć. Drugi...z przyczyn technicznych może być niedysponowany – rzuciłem cicho – A jeżeli odmówicie, zabiję was obu. Po chwili było po wszystkim. Bartek przyniósł mi na dłoni serce Adriana, jeszcze bijące. Kazałem mu je zjeść. 

Był posłuszny jak mały szczeniaczek, podobało mi się to. Odwróciłem się, chciałem wskazać na ciało Mateusza, ale...poczułem, jak zatapia ostrze w moim sercu. Upadając na ziemie, widziałem jeszcze kątem oka jego twarz. Zadowolenie, duma...no tak, uczeń przerósł mistrza. Mógł być z siebie dumny. 

Zastanawiasz się, jakim cudem czytasz tą opowieść, skoro jestem martwy? Odpowiem ci. Co noc wkradam się do czyjegoś umysłu. Gdy śpisz, jesteś taki leciutki..tak łatwo prześlizgnąć się niepostrzeżenie do twojego mózgu, osiąść tam. Znasz to uczucie, gdy wstajesz z bólem głowy po wielu godzinach snu? Gdy nie możesz się skupić na najmniejszej czynności, bo twój umysł jest tak okrutnie wyczerpany? 

Czy czytałeś nieraz w gazetach o ludziach, którzy oszaleli w ciągu jednego dnia i popełniali okrutne morderstwa? To nie byli oni. Stawali się tylko narzędziem w moich rękach. To właśnie ja. Piszę tą opowieść palcami pewnej młodej kobiety byś wiedział, że tej nocy przyjdę właśnie do ciebie...

Advertisement